piątek, 19 lipca 2019

Beton i stoki narciarskie - "nowa" wizja Beskidów..




         Góry są jednymi z najcenniejszych obszarów przyrodniczych w Polsce; wiodą tu ważne dla wielu gatunków korytarze ekologiczne, fragmenty naturalnych lasów są ostoją dla największych polskich ssaków, a tatrzańskie granie domem dla niewystępujących w żadnym innym zakątku naszego kraju, świstaków i kozic górskich. W wielu częściach Karpat środowisko współgra z człowiekiem, jednak niestety w polskich Beskidach wygląda to zupełnie inaczej... U nas przyroda nie jest partnerem, który pomaga się rozwinąć, a wrogiem, z którym trzeba walczyć i porządkować go...


Betonowa stolica gór


Hotel Gołębiewski w Wiśle, zdj. ilustracyjne


        Beskid Śląski jest chyba najbardziej zurbanizowanym pasmem polskich Karpat. Doskonale widać to po jego stolicy - Wiśle. Najbardziej rzucającą się w oczy rzeczą, przy wjeździe do miasta, jest ogromny luksusowy Hotel Gołębiewski, który wyraźnie dominuje nad całą miejscowością. Wiślańskie domy i betonowe apartamenty dochodzą praktycznie aż do samych szczytów gór (nawet do wysokości 800 m.n.p.m.). Wielkie budynki wypoczynkowe, skocznie i stoki narciarskie pocięły całą dolinę i przyległe pasma górskie, silnie kalecząc środowisko i krajobraz... Niemal całkowicie zniknęły stąd duże ssaki takie jak, niedźwiedzie i wilki, które niegdyś zamieszkiwały te góry. Rzeka Wisła została tam niemal całkowicie wyregulowana - nadbrzeżną roślinność wycięto, a brzegi umocniono kamieniami i betonem, oraz stworzono sieć sztucznych kaskad. W tamtym miejscu przypomina ona bardziej rynsztok, lub kanał niż królową polskich rzek (więcej o tym przeczytasz w tym tekście: Kraj suchy jak pieprz). Ludzie jeżdżą w góry po to aby pooddychać świeżym powietrzem (jest to jednak sprawa dość kontrowersyjna, ponieważ w miesiącach zimowych smog potrafi być tam większy niż np. w Krakowie), żeby zbliżyć się do natury, odpocząć od miasta. Czy dziś Wisła zapewnia to turystom? Szczerze w to wątpię - wcale nie przybliża ludziom natury, a sztuczne formy rozrywki, takie jak luksusowe hotele, baseny, parki linowe, tory gokartowe, automaty do gry i inne sztuczne formy rozrywki. Właściwie można byłoby taką samą miejscowość wybudować pod hałdą kopalnianą (uprzednio obsadzając ją częściowo drzewami i budując stoki narciarskie). Co roku do źródeł królowej rzek polskich przyjeżdżają dziesiątki tysięcy turystów, którzy często od samego Ustronia (miejscowość położona ok. 10 kilometrów od Wisły), muszą czekać w kilkugodzinnym korku, zanim dojadą do centrum miasta (stojące tabuny samochodów mogą wywołać smog nawet w środku lata). Właściwie tylko w kilku małych wiślańskich dzielnicach środowisko przyrodnicze zachowało się w stanie mniej naruszonym, m.in. w Czarnem i Malince. Z tej pierwszej można wyruszyć ciekawym szlakiem wzdłuż Białej Wisełki, gdzie zachował się las mający cechy naturalnego (choć i tam są porozsiewane niewielkie osiedla górskie, a większość trasy wiedzie drogą asfaltową), a z drugiej można podążyć na szczyt Malinowskiej Skały (1152 m.n.p.m.), będącej bardzo widokowym i ciekawym szczytem (jak i całe pasmo Baraniej Góry i Skrzycznego). Turyści, którzy chcą się zetknąć z naturą, muszą jednak oddalić się przynajmniej kilka kilometrów od centrum betonowej stolicy...


 Dzika przyroda na uboczu


Hala Jaworowa - fot. Gazeta Codzienna
         Jedną z najcichszych i najspokojniejszych wsi w Beskidzie Śląskim jest Brenna. Miejscowość ta jest położona bardzo malowniczo, w dolinie rzeczki Brennicy, równoległej do tej wiślańskiej. Tam jednak krajobraz zupełnie nie przypomina tego, ze stolicy tych gór: domy nie wspinają się na szczyty gór (większość nie przekracza granicy lasu), a hotele (których jest tam zaledwie kilka) znajdują się w centrum wsi, a ich rozmiary nie są wielkie. Znajduje się tam zaledwie 5 małych ośrodków narciarskich, ukrytych w wąskich i głębokich dolinach. Wokół Brennej zachowały się bardzo cenne fragmenty górskich lasów, w stanie mocno zbliżonym do naturalnego, położonych w różnych miejscach (np. na północnych i północno -zachodnich stokach Kotarza, w dolinie potoku Hołcyna, Leśnicy, lub Potoku Goleszowskiego). Znajduje tam się również bardzo cenna pamiątka po dawniej silnie rozwiniętej tradycji pasterskiej - Hala Jaworowa (inaczej Hala Kotarska). Jest to największa polana w Beskidzie Śląskim, a zarazem jedna z najstarszych (niektóre źródła podają, że wypas owiec był prowadzony tam już w XVI wieku). Na hali powstały piękne, typowe dla regla dolnego łąki. Tego typu polany pozwalają na ochronę gatunków roślin i owadów, które nie występują w żadnych innych siedliskach. Korzystają z nich również ptaki drapieżne, którym trudno jest polować na małe gryzonie w wąskich dolinach rzecznych, lub jelenie, które znajdą tam o wiele więcej pożywienia, niż w głębi lasu. Ponadto Hala Jaworowa posiada bardzo duże walory krajobrazowe - niesamowicie harmonijnie wpisuje się w otaczający ją pejzaż. Należy również do najbardziej widokowych miejsc w tej części Beskidów; można stamtąd obejrzeć prawie wszystkie pasma Beskidu Śląskiego. Mimo tych wszystkich walorów Hala Jaworowa nie jest często odwiedzana przez turystów, a wynika to głównie z jej położenia (by do niej dojść potrzeba przynajmniej godziny wędrówki kamienistymi górskimi szlakami). Dzięki temu, że polana jest położona na uboczu, udało się ją zachować w stanie właściwie niezmienionym po dziś dzień. Jednak nawet i to położone na "zapleczu" Beskidu Śląskiego miejsce jest zagrożone...


 Dziedzictwo zagrożone, czyli betonujemy dalej...



         Niedawno Brenną zainteresowali się inwestorzy. Kilka lat temu utworzyli firmę Kotarz Agro, której głównym założeniem jest rozwój zadłużonej wsi. Na ich stronie internetowej można znaleźć posty na temat regionalnej kultury i przyrody gór, na których rzekomo im bardzo zależy. Pokazują mieszkańcom, że gmina dzięki ich projektowi się rozwinie: rozbudują infrastrukturę turystyczną i drogową. Brennianie szybko uwierzyli inwestorowi, twierdząc że jego inwestycje faktycznie przyniosą im materialne korzyści. W ten sposób firma Kotarz Agro, bardzo sprytnie zdobyła sobie zaufanie mieszkańców i mogła pójść nieco dalej w swoich działaniach. Kilka lat temu inwestor utworzył projekt o nazwie "Kotarz Arena", którego celem jest... zbudowanie gigantycznego ośrodka wypoczynkowego (mającego należeć do największych w tej części Europy), w jednym z najcenniejszych krajobrazowo i przyrodniczo miejsc, czyli regionie wcześniej wspomnianej Hali Jaworowej i Kotarza. Kotarz Agro planuje wyciąć pod ten projekt aż 25 ha lasu (który opisywałem we wcześniejszej części artykułu)! Oczywiście większość "złapanych na wędkę" mieszkańców nie wyraziła sprzeciwu, a wręcz przeciwnie - bardzo uradowali się, że taka "wspaniała" inwestycja zostanie zrealizowana w ich gminie. Tylko niewielka część brennian wyraziła silny sprzeciw (byli to głównie ludzie mieszkający u podnóża góry Kotarz i Hali Jaworowej, oraz aktywiści ekologiczni). Utworzyli oni ruch społeczny o kryptonimie "SOS dla Hali Jaworowej", działający przeciwko inwestycji. Jednak w ostatnim czasie najsilniejszych działań przeciw "Kotarz Arenie" podjęła się Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot (polskie towarzystwo ekologiczne). Jego przedstawiciele uczestniczyli (i będą uczestniczyć) w spotkaniach z samorządami Brennej i Szczyrku (przedsięwzięcie powiązało się również z tą drugą miejscowością), szukali odpowiednich dokumentów, oraz zaczęli badać miejsce, które Kotarz Agro chce wykupić pod ośrodek. Sprawę wprowadzono do SKO (Samorządowa Komisja Okręgowa), która po wielu obradach wydała opinię negatywną dla inwestycji w Brennej, co postawiło ją pod znakiem zapytania. Decyzja komisji jednak nie zamyka przedsięwzięcia całkowicie, ponieważ jak twierdzi Kotarz Agro, nie jest ona ostateczna. Również Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot poinformowała mnie, że na razie sprawa jest w toku i, że na ten moment nie są w stanie udzielić mi więcej informacji.
        
         Jak jednak miałby wyglądać ośrodek na Kotarzu? Według informacji znalezionych przeze mnie w internecie miałyby tam powstać m.in.

·                    Elektrownia szczytowo - pompowa, oparta na zbiornikach małej retencji (na Hali Jaworowej),
·                    Farma fotowoltaiczna (na Hali Jaworowej, lub na przestrzeni otwartej, otrzymanej po uprzednim wyrębie lasu),
·                    Przemysłowy magazyn energii,
·                    Mikro turbiny wiatrowe o pionowej osi obrotu, współpracujące z magazynami energii,
·                    Zespół mikro elektrowni wodnych,
·                    Infrastruktura transportowa oparta na pojazdach o napędzie elektrycznym, jak również rowerach elektrycznych, a także stacjach ładowania pojazdów,
·                    Centrum Badawczo - Rozwojowe Technologii Środowiskowych,
·                    Ogród botaniczny,
·                    Park etnograficzny,
·                    Hotel czterogwiazdkowy na 600 miejsc noclegowych, wraz z częścią konferencyjną na 1000 osób,
·                    Aquapark na 1500 osób,
·                    Zespół 280 aparthoteli,
·                    Kolej gondolowa, całoroczna o długości 2350 m,
·                    Pięć kolei sezonowych o łącznej długości od 700 do 1000 m,
·                    Kompleks 10 km tras do narciarstwa zjazdowego, oraz 10 km tras do narciarstwa biegowego,

Oraz wiele innych, tego typu nowinek dla turystów. Wszystkie założenia tego projektu znajdziecie w poniższej ulotce:

1 strona ulotki

2 strona ulotki


Czyż to nie jest hipokryzja? Inwestor chce wyrąbać ogromne połacie lasów w Beskidzie Śląskim (m.in. tych porastających zbocza Kotarza), by zbudować w ich miejscu ekologiczne elektrownie i ogród botaniczny... Kolejna sprzeczność - inwestycja zniszczy dawny, kulturowy wygląd Hali Jaworowej i zastąpi to parkiem etnograficznym... Kotarz Agro umieszcza na swojej stronie posty o przyrodzie gór i o kulturze regionu, pokazując swoje działania jako ekologiczne i właściwie pozbawione wad. Tymi zabiegami łatwo owinęli sobie ludzi wokół palca...
         Czy Brenna może wyjść z kryzysu bez "pomocy" inwestora? Czy gospodarka w górach może wyglądać inaczej? Przenieśmy się teraz za granicę naszego kraju...


 Słowacja dobrym gospodarzem gór



Słowacka wieś Podbiel - fot. autor

           Bardzo ważnym okresem dla ochrony przyrody na Słowacji był koniec XX i sam początek XXI wieku. Wtedy w słowackich Karpatach powstało aż siedem parków narodowych (chronologicznie PN Niżne Tatry, PN Słowacki Raj, Mała Fatra, PN Płaskowyż Murański, PN Połoniny, PN Kras Słowacki, oraz PN Wielka Fatra). Co bardzo istotne były one zakładane, tuż obok siebie, dzięki czemu większość pasm górskich położonych w centrum kraju została objęta ochroną. Sieć powstałych parków narodowych pozwoliła w znaczącym stopniu ochronić środowisko naturalne tej części Karpat. Dlaczego niewielkie odległości między nimi są tak ważne? Otóż mimo tego, że podzieliliśmy góry na pasma, to i tak funkcjonują one jak jeden wielki organizm - nie podzielony granicami. między poszczególnymi pasmami przebiegają tzw. korytarze ekologiczne, czyli swego rodzaju "trakty", którymi wędrują gatunki. Ulokowane blisko siebie parki narodowe bardzo wspomagają ochronę takich "szlaków", które pozwalają funkcjonować tym górom jak jeden organizm. Mimo wielu miejscowości położonych u podnóża gór, "sieć" ta funkcjonuje w sposób bardzo skuteczny. Ochrona karpackich korytarzy ekologicznych, jest bardzo ważna dla środowiska przyrodniczego tych gór; dzięki nim gatunki mogą swobodnie przemieszczać się między pasmami górskimi i mieszać z osobnikami zamieszkującymi inne tereny. Dlaczego wędrowanie gatunków jest tak ważne dla środowiska? Jako przykład podam populację jeleni, zamieszkującą pewne pasmo górskie. Jeżeli w takim miejscu nie ma żadnych większych drapieżników, przedstawiona grupa zacznie się coraz bardziej powiększać, a jej potrzeby wzrosną równie silnie. Jelenie będą potrzebowały więcej pokarmu i zaczną na masową skalę niszczyć młode drzewka np. buki, które są osobną populacją. W wypadku gdy korytarz ekologiczny (np. przez jakiś duży kompleks narciarski) jest zamknięty i inne gatunki nie są w stanie dotrzeć do wymienionego miejsca, bukowy las zacznie się w zupełnie niekontrolowany sposób pomniejszać. Gdy jednak takie przejście istnieje, populację jeleni może zwęszyć np. wataha wilków i korzystając z niego dostać się do niej. Wtedy duża grupa ulegnie rozbiciu i zmniejszeniu, a las zacznie odrastać - w środowisku zapanuje równowaga.

         Sieć parków narodowych w słowackich Karpatach wywarła bardzo silny wpływ na sposób gospodarowania w położonych u ich podnóża wsi. Z powodu tego, że góry zostały objęte ochroną, możliwość rozpoczęcia budowy jakichkolwiek dużych stoków narciarskich, czy wielkich inwestycji na ich zboczach została niemal całkowicie zablokowana. Słowacy udowodnili jednak, że ich gminy mogą się rozwinąć bez pomocy żadnego inwestora; postanowili postawić na rozwinięcie turystyki pieszej w regionie i promocji kultury regionu. Mieszkańcy pozakładali małe agroturystyki, oraz sklepiki z regionalnymi wyrobami. Powstała również sieć tzw. regiomatów - automatów sprzedających regionalną żywność (głównie sery z owczego mleka). Dzięki dobremu rozreklamowaniu tych terenów, do podgórskich wsi zaczęli napływać turyści.W Terchovej (wsi położonej u podnóża Małej Fatry), co roku odbywa się festiwal folklorystyczny "Janosikowe Dni" (wykształcił się tam odłam muzyki ludowej, tzw. "terchovská ľudova hudba" wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO). Tym sposobem tradycyjny wygląd górskich wsi zachował się do dziś w stanie niewiele zmienionym, górska przyroda pozostała skutecznie chroniona, a mieszkańcy regionu się wzbogacili.
                  
         Czy gospodarka w polskich Karpatach nie mogłaby wyglądać w ten sposób? Czy polscy turyści nie potrafią się już zachwycać dziką naturą i potrzebują dodatkowych, sztucznych atrakcji? Czy musimy wiecznie rywalizować z nią? Myślę, że to dobry temat do rozważenia dla beskidzkich samorządowców.

sobota, 13 lipca 2019

Kraj suchy jak pieprz




         Tak... Polska należy do najsuchszych krajów Unii Europejskiej. Wielkość naszych zasobów wodnych jest porównywalna do zapasów Egiptu. Jesteśmy bardziej zagrożeni deficytem wody niż afrykański Czad. Wcześniej ten problem nie był w ogóle zauważany, jednak teraz jest zupełnie inaczej. W Europie Środkowej coraz częściej pojawiają się długie susze i fale upałów; przestajemy sobie radzić z gospodarowaniem wodą. 12 czerwca 2019 roku, w Skierniewicach (woj. Łódzkie) zabrakło wody pitnej w kranach, co nigdy dotąd w Polsce nie miało miejsca. Dlaczego nasze zasoby wodne są tak niewielkie? Czy w przyszłości sytuacja ze Skierniewic może się powtórzyć? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w tym tekście...


Rzeki jak rynny


         Na samym początku spójrzmy na fot. nr 1; przedstawia ono ujęcie rzeki Wisły w stolicy Beskidu Śląskiego - Wiśle. Krajobraz jest dość monotonny: brzegi rzeki zostały ogołocone ze wszelkiej roślinności, umocnione betonem i kamieniami, a oddalone od siebie w równych odstępach sztuczne kaskady wyglądają niemal identycznie (niewidoczne na zdjęciu). Wszystko wyrównano pod linijkę. Na tym odcinku Wisła bardziej niż rzekę przypomina kanał, betonową rynnę, czy miejski rynsztok. 


zdjęcie nr 1, fot. autor
   Władze zapewniają mieszkańców, że dokonując regulacji zabezpieczą ich domostwa, a podtopienia przy długotrwałych deszczach odejdą w niepamięć. Rzeka jednak jest regulowana z zupełnie innego powodu - lenistwa i braku kreatywności lokalnych polityków. Wyregulowane cieki działają bardzo podobnie do ulicznego rynsztoku - bardzo szybko i skutecznie osuszają przyległy do nich teren. Do tego wytrzymałość betonowych wałów jest na tyle duża, że władze mogą zupełnie zapomnieć o rzece nawet na kilkadziesiąt lat. Wszystko wygląda w porządku: rzeką odpływa nadmiar wody, a wały nie wymagają częstych remontów. Całe to dobrze wyglądające przedsięwzięcie jest jednak naznaczone niekonsekwencjami. Jedną z nich jest to, że niezależnie czy mamy falę deszczu, czy okres suchy, ciek w obu przypadkach odprowadza wodę tak samo skutecznie. Jak łatwo z tego wywnioskować jest to gotowy przepis na lokalną suszę. Kolejną sprzecznością  jest to, że zawsze pozbywamy się wody i nigdzie jej nie magazynujemy. Mamy co prawda kilka dużych zbiorników retencyjnych, lecz one nawadniają nasze gleby jedynie w znikomym stopniu, ponieważ większość zawartości kierują do naszych kranów. Wzdłuż rzeki nieuregulowanej tworzą się naturalne rozlewiska i tereny podmokłe okresowo zalewane. Takie nadbrzeżne bagna i podmokłe łąki to potężne magazyny wody, działające jak gąbka - podczas okresów deszczowych chłoną wilgoć, a gdy przychodzi susza ją oddają. Było to niesamowicie korzystne dla rolników, którzy podczas suchych miesięcy nie musieli sztucznie nawadniać swoich upraw. W sytuacji gdy rzeka jest wyregulowana, jej nurt wzrasta i się rozpędza. Woda z całej Polski gna do Bałtyku, przez co wały mające pewną wytrzymałość pękają, a miliony ton cennej substancji rozlewa się po okolicznych terenach, robiąc potężne szkody. Następną sprzecznością jest wycinanie drzew rosnących na brzegach rzek. Zieleń umacnia swoimi korzeniami wały, oraz zatrzymuje wilgoć, dzięki czemu efekt osuszania terenu zostaje znacząco złagodzony.

Niesprzyjający klimat


         Przedstawiłem tu zaledwie ułamek wszystkich niekonsekwencji związanych z tym przestarzałym systemem gospodarowania rzekami (nie jest on wcale współczesny; jego początki sięgają początku XX wieku). Opisałem zaledwie niewielki fragment Wisły u jej źródeł, a przecież mamy w Polsce o wiele więcej uregulowanych rzek i strumieni. Kolejnym czynnikiem, który sprawia, że betonowanie rzek nie sprawdza się, jest nasz klimat. Jesteśmy położeni między oceanem Atlantyckim i gigantycznym kontynentem azjatyckim (bliskość dużych zbiorników wodnych wiąże się ze wzrostem opadów, a oddalenie od nich ich zmniejszeniem). Klimat Europy Zachodniej jest wilgotniejszy od polskiego, a opady są rozłożone dość równomiernie. W Polsce sprawa wygląda nieco inaczej; z powody położenia między dwoma typami klimatu (wilgotniejszym i suchszym) występują u nas (czasem bardzo wysokie) wahania wielkości opadów (regulacja rzek nie sprawdza się w okresach suchych). Mamy również sytuację odwrotną niż w zachodniej części Europy - nasze opady nie są rozłożone równomiernie. Najwyższe występują w górach i na wyżynach (w Katowicach notuje się ok. 700 mm rocznie, a w Zakopanem nawet ok. 2000 mm), natomiast najniższe na Nizinie Wielkopolskiej i Mazowieckiej (nawet poniżej 450 mm rocznie). W naszym środowisku stare systemy hydrotechniczne nie pozwalają skutecznie zatrzymywać wilgoci w glebie (duże zbiorniki retencyjne magazynują wodę, ale nawilżają grunt tylko w znikomym stopniu, gdyż większość ich zawartości trafia do naszych kranów). Dodatkowo do naszych nie harmonijnie rozłożonych opadów swoje trzy grosze dorzucają zmiany klimatu (coraz częstsze susze i upały, ale również i powodzie, oraz ulewy), o których piszę nieco szerzej w innym moim tekście.

Kanały i rowy przydrożne


         Nie tylko duże rzeki wpływają na wielkość zasobów wodnych Polski. Każdy kanał i rów przydrożny ma znaczący wpływ na wielkość zasobów wody. Owszem, jeden przekop może wpłynąć na nawilżenie terenu jedynie w lokalnym zakresie, jednak jest jeden szkopuł - występują one niemal wszędzie. Wzdłuż praktycznie każdej drogi ciągnie się jeden, lub nawet dwa rowy przydrożne, a sztuczne kanały przecinają obecnie niemal każde miasto. To one odprowadzają wodę z pól i lasów do rzek. Ponieważ występują prawie w każdym miejscu, mają potężny wpływ na zawartość wody w glebie, ale mimo tak wielkiej wagi (na tej samej zasadzie co wcześniej przez mnie wspomniana sprawa rzek) temat ten ląduje na marginesie. Zadam Wam teraz kluczowe pytanie: czy widzieliście kiedyś jakikolwiek, polski rów przydrożny, który byłby poprzegradzany niskim systemem zastawek? Czy widzieliście kiedykolwiek śródpolny kanał poprzegradzany bramkami wodnymi? Z pewnością większość z Was udzieliłoby przeczącej odpowiedzi na to pytanie. Właśnie to jest jeden z fundamentalnych bolączek polskiej gospodarki wodnej. Każdy rów, lub kanał działa dokładnie tak samo jak uregulowana rzeka - w szybki i skuteczny sposób osusza swoją okolicę, niezależnie od tego czy mamy suszę, czy też dwutygodniową ulewę. Tak więc w suchy czas sto niepozornych dołów, może niemal całkowicie osuszyć sto wielkich pól uprawnych. Jak sobie radzą z tym faktem kraje zachodnie? - instalują systemy zastawek na największych przekopach. Jak to działa? Podczas ulew bramki są unoszone do góry, by woda mogła swobodnie spłynąć w dół, natomiast podczas susz odwrotnie - są opuszczane w dół, zatrzymując w ten sposób wodę. Jest to sposób niesamowicie skuteczny, jednak ma jeden potężny minus - by go zrealizować trzeba dysponować potężną kwotą pieniędzy, które samorządowcy niechętnie wydają na tego typu projekty.

Kosiarkowy szał


         Już od jakiegoś czasu panuje w Polsce moda na koszenie trawników pod linijkę - jak na boisku piłkarskim lub polu golfowym. W ostatnich latach trend przekształcił się w swego rodzaju obłęd. Niemal w każdym polskim ogrodzie trawa jest regularnie przycinana, tak że nawet najmniejsza stokrotka nie ma szansy tam wyrosnąć. Kosimy wszędzie - nawet nieużytki, parki i pobocza autostrad. Jak ma się to jednak do naszych zapasów wody? Gdy skosimy trawnik i nagle nadejdzie fala upałów, zieleń zanim zdąży trochę podrosnąć od razu zostanie spalona pod słońce. Wtedy już nie izoluje właściwie w żaden sposób gleby, od padającego z nieba żaru, więc ziemia zaczyna się nagrzewać. Wraz z podwyższeniem temperatury ziemi wzrasta parowanie wody w niej zawartej (dzieje się właściwie to samo co w przypadku rowów przydrożnych, tyle, że tu woda "uchodzi" do atmosfery). Dla zobrazowania umieszczam pod spodem zdjęcie nr 2, przedstawiające skoszony trawnik dosłownie "spalony" przez słońce, oraz nr 3, przedstawiające suchy grunt odsłonięty po intensywnym koszeniu .

zdjęcie nr 2, fot. Sylwia Fort
zdjęcie nr 3, fot. Sylwia Fort
Wysokie parowanie z gleby powoduje powstawanie burz. Jednak dlaczego są one zjawiskami niepozytywnym, a zwykły deszcz pozytywnym? Tzw. opad wielkoskalowy (deszcz) trwa długo, równomiernie rozkłada się na terenie i jest łagodny, natomiast burza jest tego przeciwieństwem - pada w krótkim czasie, z chmury spadają ogromne ilości wody i rozlewają się bardzo nierównomiernie. W pierwszym przypadku woda powoli wsiąka w ziemię i tam się magazynuje, natomiast w drugim cenny minerał nie zostaje w glebie, lecz spływa po zeschniętej ziemi (tworzącej skorupę), jak po dachówkach do rynny (tu rolę rynny odgrywa rzeka, strumień, kanał, lub rów przydrożny). Burze co prawda krótkotrwale potrafią ochłodzić pogodę, ale na pewno nie nawilżą znacząco gleby (szczególnie po długotrwałej suszy).

Co możemy zrobić?


         Jak możemy zapobiegać "uciekaniu" wody z Polski? Na pewno warto skończyć z koszeniem trawy w okresy suche, lub upalne (to nic nie kosztuje, kosiarka może postać w garażu, a Wy nie musicie nic robić - reszta roboty należy do trawnika :) ). Jeżeli posiadacie dzikie łąki, w żadnym wypadku ich nie koście - to potężny magazyn wody i dom dla setek gatunków roślin, owadów, płazów, owadów i ptaków. Kolejną rzeczą, którą możecie zrobić, to posadzenie drzew w swoim ogrodzie, jeśli ich tam jeszcze nie ma (najlepiej środkowoeuropejskie gatunki). A co mogą zrobić osoby mieszkające w miastach i nie posiadające ani skrawka ziemi? Walczcie o każdy fragment zieleni w Waszym mieście. Jeżeli widzicie, że w jakimś miejscu wyrasta piękna, naturalna łąką i obawiacie się, że może zostać wycięta, sporządźcie petycję do Zieleni Miejskiej i pozbierajcie podpisy, lub sporządźcie pismo. Możecie również wspierać różne projekty mające na celu powiększenie miejskiej zieleni (możecie także głosować za różnymi projektami, podczas tzw. Budżetu Obywatelskiego w swoim mieście). Warto również oszczędzać wodę w okresie letnich susz i upałów. Zachęcam Was również do picia wody prosto z kranu - jest ona bardzo często równie dobrej jakości jak ta, którą kupujemy w sklepie.